Nigdy nie rozumiałem osób uzależnionych. Dlaczego z tym nie skończą? Trzymałem się z daleka od wszelkich używek. Żadnych papierosów. Ludzie nie radzą sobie z fajkami – lepiej nie próbować. I dlaczego oni tego po prostu nie rzucą w cholerę?! Nie piłem choćby kawy, bo przecież ludzie później bez niej żyć nie mogą. A ja nie lubię “musieć”. Zresztą choćby jak bym musiał – to bym przestał bo mam przecież silną wolę.
Faktycznie. Jak coś postanowię to nie ma zmiłuj. Uparłem się, iż będziemy zmieniać miasto i po kilku latach ciężkiej pracy – udało się. Wygraliśmy wybory. Razem z Wami zmieniamy Piekary Śląskie. Uparłem się na maraton – to wytrzymałem ciężki trening i złamałem cztery godziny. Uparłem się na śpiewanie – kilka miesięcy lekcji, ćwiczeń i… sprawa załatwiona. Upierałem się na wiele różnych – mniejszych i większych rzeczy, zawsze osiągając cel.
Wiem w czym jest haczyk. We wszystkich tych sprawach upierałem się, żeby robić coś, co tak naprawdę lubię. Coś czego chcę. Nie robiłem niczego wbrew sobie. Bardziej chciałem wygrać, biec, śpiewać niż spokojnie siedzieć w domu i się lenić.
A dziś walczę z wyjątkowo głupim nałogiem i robię to wbrew sobie. Bo tak naprawdę, to wcale mi ten nałóg “nie przeszkadza”. Lubię go. Nie chcę tego zmieniać. Tu coś przeczytam, tu coś obejrzę, tutaj napiszę komentarz. I w ogóle przecież nie jestem uzależniony – gdybym chciał, to przecież nie muszę. No po prostu klasyka gatunku.
Pierwszy krok to uświadomić sobie problem. Zegarek na ręce jest połączony z telefonem. Telefon z facebookiem. Co kilka sekund przychodzi powiadomienie. Ktoś polubił post. Ktoś napisał komentarz. Ktoś odpisał na komentarz. Ktoś opublikował post. No i człowiek zagląda, sprawdza, czyta, odpisuje… A jak nie ma powiadomień, to co jakiś czas warto sprawdzić co się dzieje… I tak zaczyna się życie w wirtualnym świecie. I jak tu się dziwić dzieciakom, które przywykły do tego adekwatnie do urodzenia. Homotableticus.
Może nazywanie tego w moim przypadku nałogiem jest przesadą, ale z pewnością zacząłem odczuwać dyskomfort związany ze zbyt dużą ilością czasu przed telefonem. Miałem ograniczyć dyskusję, komentowanie, a jednak… wciąż wdaję się w dyskusje, czasami zupełnie niepotrzebne. Próbuję wyjaśniać, tłumaczyć, przekonywać… Najczęściej zupełnie bezsensu, bo z góry wiadomo, iż z niektórymi na pewno nie znajdziemy wspólnego języka. Trochę tak jakby w polityce Tusk z Kaczyńskim przekonywali się do swoich racji. A przecież oni w takiej dyskusji choćby by się nie słuchali. Każdy ma swoją historię i kompletnie nie obchodzą go racje drugiej strony.
Wracając na nasz grunt lokalny – udało mi się trochę ograniczyć dyskusje, przepychanki słowne i nie odpowiadam na wszystko co ludzie piszą na mojej tablicy. choćby zauważyłem różnicę, jednak nie tak znaczącą jak bym się spodziewał. Trochę jak z dietą – po pierwszym zgubionym kilogramie człowiek myśli, iż może już sięgnąć po coś słodkiego. Ot, jeden malutki kawałek czekolady, tak na smak. A później jeszcze jeden, i dwa, aż nagle nie ma całej tabliczki. Mnóstwo pustych kalorii…
Haczyk z internetem i facebookiem polega na tym, iż choćby jeżeli nie piszę, to… wciąż wszystko czytam na bieżąco. A czasami, zaczyna się niewinnie… ot, jeden komentarz i głos w dyskusji. Tylko jeden i tyle. Oczywiście “służbowo”, bo to przecież element pracy. A potem odpowiedź jedna, druga i dyskusja w najlepsze. Coś jak ten przykład z czekoladą. A przecież to wszystko nie ma sensu – miasta nie zmienia się w internecie, tylko w świecie rzeczywistym.
Ostatnio na spotkaniu z prezydentami ościennych miast moi koledzy stwierdzili, iż te przepychanki kosztują wiele czasu, energii i nerwów, a nie wnoszą niczego konstruktywnego. Wysysają z nas entuzjazm i utrudniają się skupić. I trudno się z tym nie zgodzić.
Co ciekawe, zauważyliśmy, iż te dyskusje i spory nie są oryginalne – nie uwierzycie, powtarzają się w każdym mieście. Nie ważne kto rządzi: PiS, PO, czy prezydent bezpartyjny. Opozycja powtarza zawsze te same zarzuty, tak samo straszy, tak samo obraża. adekwatnie można wyciąć te różne wypowiedzi i wrzucić na dowolnym forum. Nikt się nie zorientuje, iż to z innego miasta. Tak ten chocholi taniec jest zorganizowany.
Może któregoś dnia zrobię eksperyment i wybiorę komentarze z różnych miast i poproszę o przypisanie ich do miast. Zobaczymy jak Wam pójdzie i czy faktycznie dostrzeżecie schemat wpisany w zasady walki o władzę. Kiedy spojrzy się na to z takiej szerszej perspektywy – wygląda to strasznie głupio. Albo w każdym mieście są te same problemy, albo po prostu przeciwnicy władzy zawsze sięgają po takie same “argumenty”. A przeciwnicy i niezadowoleni są zawsze – trzeba się z tym po prostu pogodzić. Wszystkich zadowolić się po prostu nie da.
I wracając do głównego tematu: nie zwalajmy wszystkiego na tematykę miejską i wykonywaną przeze mnie pracę. Bo chociaż faktycznie to znaczna część mojego “użytkowania” internetu, to przecież pozostało zwykłe “przeglądanie” facebooka, rolek, głupich filmów i cała masa tym podobnych głupot, które nie oszukujmy się – zabierają mnóstwo czasu. A potem narzekamy, iż brakuje go na naprawdę ważne rzeczy.
Jasny gwint, jak się nad tym zastanowić to faktycznie – ten mój telefon jest jak przyklejony. I jeszcze zegarek cały czas nadaje sygnały… Niby wiem, iż takie czasy i wszyscy mocno korzystamy z elektroniki, mamy zegarki, słuchawki, jesteśmy niemal stale “podłączeni”. A jednak… zaczęło mi to poważnie przeszkadzać.
Więc kolejne podejście do problemu i biorę się za siebie!
– Smartwatch idzie do szuflady. Na rękę klasyczny zegarek. Taki nudny. Ze wskazówkami.
– Nie muszę natychmiast odczytywać każdego smsa, każdego komentarza i opinii.
– Komentarze i mocno ograniczona dyskusja tylko w określonych godzinach, nie przez cały dzień.
– Trochę mniej telefonu (tryb samolotowy), a więcej skupienia na bieżących sprawach
– Żadnego surfowania późnym wieczorem
– W weekendy zero komentarzy i sprawdzania fb
– Zero ogłupiających filmików z tiktok-a, rolek facebookowych itp.
I generalnie mniej internetu, zwłaszcza na telefonie. Z kieszeni trafi do plecaka, to będzie mniej kusił. A zamiast marnować czas na głupoty, więcej poczytam. Zawsze czytałem na potęgę, wręcz połykałem książki, a teraz wyraźnie spadło mi “czytelnictwo”. A i skupić się trudniej.
Dość tego dziadostwa.
Dam Wam znać za jakiś czas jak mi idzie. Trzymajcie kciuki.
PS. Pierwszy dzień “bez telefonu” upłynął bardzo przyjemnie. I adekwatnie bezstresowo. Można bez tego wszystkiego żyć. Użyłem go dzisiaj adekwatnie raz do strzelenia fotki.
PS2. Wydaje się Wam, iż to dziwny temat? Zerknijcie na teksty poniżej. Ile przedstawionych tam “objawów” pasuje do Was lub Waszych dzieci?