Pamiętacie jak w maju na 20 rocznicę święceń kapłańskich dałam Księdzu Niosącemu Światło kartkę z wizerunkiem Jezusa Dobrego Pasterza? Był nią zachwycony i po dziś dzień większości napotkanych osób mówi o księżach będących pasterzami i pastuszkami, o których napisałam mu w życzeniach. To było bardzo spontaniczne, adekwatnie to pisałam wtedy to, co mi podpowiadało serce, szczerze myśląc o tym, aby się przy okazji nie wygłupić w jakiś dziwny sposób. Tak to już jest, kiedy coś się robi na ostatnią chwilę, tak jak w przypadku pisania tych życzeń. I tylko sama sobie jestem wdzięczna za to, iż samą kartkę wraz z owieczkami zrobiłam kilka dni wcześniej.
Kiedy dawałam księdzu tamtą kartkę był zaskoczony tym, iż wiedziałam także o tym, kiedy przyjął święcenia kapłańskie. W dobie dzisiejszej komputeryzacji nie było trudne znaleźć o tym informację. Wystarczyło tylko dobrze poszukać na stronie naszej diecezji, a następnie wykonać odpowiednie obliczenia. I już człowiek znał nie tylko dzień i miesiąc, ale także i rok. Co prawda i tak w jego parafii świętowali ten fakt, ale ja dowiedziałam się na tyle wcześnie, iż mogłam wymyślić mu prezent i życzenia.
Tamtego dnia jakoś tak się dziwnie przede mną otworzył i ni stąd, ni zowąd zapytał mnie czy wiem, jakie było jego hasło prymicyjne. Oczywiście, iż nie wiedziałam, no bo skąd? Wyznał mi, iż był to wyrywek z Ewangelii św. Jana opisujący obrzęd obmycia nóg podczas Ostatniej Wieczerzy - "Potem nalał wody do misy i zaczął uczniom obmywać nogi i ocierać prześcieradłem, którym był przepasany" (J. 13, 5). Zapytałam go wtedy, dlaczego właśnie ten fragment. Odparł mi, iż on rozumie swoje kapłaństwo tak, iż ma być sługą Boga, ale przede wszystkim ludzi. I muszę przyznać, iż komu jak komu, ale jemu się to udaje. choćby o ile przebywa w szpitalu, to o ile jest w formie, to stara się być po prostu dla ludzi. Może nie obmywa im dosłownie nóg, ale na pewno służy dobrym słowem i wsparciem. Myślę, iż to wystarczająca definicja bycia czyimś sługą w ludzkim sensie. Przy okazji wspomniał mi wtedy po raz pierwszy o wspólnocie "Wiara i światło" z Jaworzna, z którą jest związany od 25 lat i której był kapelanem. Skupia ona osoby z niepełnosprawnością. Ta wspólnota właśnie z okazji tej rocznicy święceń podarowała mu obraz przedstawiający Jezusa obmywającego nogi. I tak pół żartem rzucił, czy czasem nie narysowałabym mu kiedyś tej sceny.
On chyba żartował, ale ja wzięłam to na serio. Po pierwsze, musiałam pomyśleć nad okazją, z jakiej chcę mu dać mój obrazek. Pierwotnie miały to być urodziny, ale się nie wyrobiłam (za to dostał moją książkę o św. Józefie, ciekawe, czy ją czytał i czy mu się podobała). Potem imieniny, ale wtedy postanowiłam się pochorować (a iż nie chciałam mu nic "sprzedać", to wysłałam mu tylko SMSa z życzeniami). Postanowiłam mu dać go po imieninach, ale i tak z załączonymi życzeniami z tej okazji. Zostało mi tylko zastanowić się, jak ugryźć temat. I co w ogóle chcę przedstawić na obrazku. Wbrew pozorom to nie jest takie trudne, a samych pomysłów miałam mnóstwo. Gorzej z wykonaniem. Bo chciałam, aby to miało przysłowiowe "ręce i nogi", a nie było zrobione tylko, żeby odbębnić temat. A kiedy już miałam jaką taką wizję, musiałam przenieść ją na kartkę papieru. Sama praca powstawała etapami, w różnych okolicznościach, choćby w Domu Rekolekcyjnym w Zembrzycach, u mojej babci w domu czy też w pociągu gdzieś pomiędzy Wadowicami, a Krakowem.
Może nie do końca wyszło mi to tak jak zamierzyłam, a postacie są raczej komiczne (zwłaszcza usta Jezusa całującego stopę jednego z uczniów), ale lepiej nie będzie. Może poprawiłabym kilka rzeczy, ale znając życie, coś innego bym sknociła. Zakładając, iż Ostatnia Wieczerza była tradycyjną wieczerzą paschalną, wplotłam w scenę kilka zwyczajów z nią związanych. Stąd m.in. menora, zwoje pism niesione przez postać po prawej stronie, leżenie na boku dwóch uczniów (w takiej pozycji zwyczajowo spożywane są wtedy posiłki), czy też kieliszek dla proroka Eliasza, który według tradycji tego dnia miał przyjść na ową wieczerzę. Błędem, ale świadomym, jest obecność mięsa na stole - do tej pory powinno ono zostać całkowicie zjedzone. Ja jednak chciałam jeszcze bardziej podkreślić to, iż jest to ta wyjątkowa wieczerza spożywana raz w roku.
Trochę żałuję, iż nie wzięłam tego obrazka na wieczorną Mszę świętą, bo odprawiał ją Ksiądz Niosący Światło. A potem chwilę ze mną porozmawiał. Oczywiście pierwsze jego pytanie, to gdzie się podziewam, kiedy mnie nie ma. Noszsz, coś tam powiedziałam wymijająco, bo nie chcę go na razie wtajemniczać w moje studia ani w to, iż ostatnio i byłam trochę przeziębiona, i miałam urwanie głowy w związku z organizacją Krajowego Forum Duszpasterstw Akademickich. A poza tym, chyba przynoszę pecha ludziom, którzy mnie lubią (ale to też wolałam przemilczeć). Trochę mu się doczepiłam do homilii, podczas której kanonizował Pier Georgia Frassatiego (który jeszcze jest błogosławiony). Z drobnym politowaniem zapytał mnie o różnice między kanonizacją, a beatyfikacją, ale kiedy zaczęłam mu je wymieniać, to zmienił temat i zaczął ubolewać, iż dwa tygodnie temu uciekłam mu na koniec z niedzielnej Mszy świętej, bo chciał mnie przedstawić wspomnianej wspólnocie, która na niej była. Powiedziałam mu, iż nie chciałam psuć mu świętowania, bo poniekąd była to prawda. Chyba opadły mu ręce, ale co ja na to poradzę, iż naprawdę nie wiedziałam, co on zamierza zrobić. Poza tym ja wtedy jeszcze walczyłam z przeziębieniem i pewnie i tak bym nie poszła w obawie, iż go zarażę. On też niedawno miał jakąś infekcję, nie wiadomo czy do końca z niej wyszedł (z barwy głosu wnioskuję, iż nie do końca) i jak tam z jego odpornością.
Postaram mu się podrzucić go w niedalekiej przyszłości. Może choćby jutro? Co prawda ksiądz powiedział mi, iż jutro nie ma dyżuru podczas Mszy świętej, ale może jak dam teczkę z rysunkiem proboszczowi parafii, to mu ją przekaże. A Ksiądz Niosący Światło ucieszy się z tego? Może...