"Psychiatria zaczęła skręcać w ślepy zaułek. Psychiatrzy nie wiedzieli, skąd się biorą choroby psychiczne, ani nie potrafili ich leczyć. Pacjentów szybko przybywało, ale wybór "fizykalnych" sposobów leczenia wciąż był bardzo niewielki" — czytamy we fragmencie książki Grzegorza Łysia. Publikujemy przedpremierowo fragment książki "Przystanek Tworki. Historia Pewnego szpitala". Wydawnictwo W.A.B.
  • Książka to reporterska opowieść o jednym z najstarszych i najsławniejszych szpitali psychiatrycznych w Polsce
  • "Niewątpliwym, choć niepozbawionym ryzyka postępem było pojawienie się w XIX wieku skutecznych leków uspokajających i nasennych. [...] Zanim uświadomiono sobie, jak bardzo uzależniająca jest to substancja, tysiące "obłąkanych" stało się narkomanami"
  • Premiera książki zaplanowana jest na 4 czerwca 2025 r.
"Przystanek Tworki. Historia pewnego szpitala" "Przystanek Tworki. Historia pewnego szpitala" Foto: Wydawnictwo W.A.B.

Pomyślny rozwój szpitala zachęcił co bardziej przedsiębiorczych lekarzy tworkowskich do zakładania prywatnych placówek psychiatrycznych. Wiedzieli przecież, że od bramy Tworek odchodziły z kwitkiem setki chorych, dla których zabrakło miejsca. A także że oprócz pacjentów bezdyskusyjnie chorych pomocy oczekują rzesze osób, które cierpią – albo zdaje im się, że cierpią "na nerwy". Chorzy ci – nękani najrozmaitszymi zaburzeniami nastroju, lękami czy natręctwami – za żadne skarby nie daliby się zamknąć w Tworkach. Wobec tego doktor Edward Steffen senior, doktor Bucelski oraz dwóch innych inwestorów założyło spółkę, która w ciągu niespełna roku wybudowała w pobliżu Tworek, w miejscu zwanym Wrzesin, prywatne "sanatorium dla nerwowo i psychicznie chorych".

Podobną placówkę, z tym że mniejszą, otworzył w Pruszkowie w pałacyku wydzierżawionym od hrabiego Pusłowskiego doktor Daniel Goldberg. Doktor Emil Przychodzki, znany również jako poeta, był naczelnym lekarzem w sanatorium Micin pani Michaliny Czajkowskiej. Już przed samą Wielką Wojną w wydzierżawionym pałacu i parku w Komorowie doktorzy Knopf i Kopciński urządzili nowoczesny i komfortowo wyposażony ośrodek leczniczy dla rekonwalescentów oraz "wyczerpanych" pracą i cierpiących na nerwice. Oprócz zabiegów balneologicznych w Karolinie ordynowano grę w krokieta i tenisa oraz wiosłowanie.

Wszystkie te sanatoria cieszyły się wielkim powodzeniem. W rezultacie dzięki Tworkom dolinę Utraty w pobliżu Pruszkowa zaczęto uważać za okolicę szczególnie sprzyjającą zdrowiu psychicznemu, jakkolwiek niewymyślny mazowiecki krajobraz i miejscowy mglisty mikroklimat – choć i mokradłom niektórzy przypisują walory lecznicze – na to wcale nie wskazywały. Jak pisał z niechęcią Żeromski: "Pomiędzy ich [szwadronu ułanów] szlakiem a Pęcicami stało bagno-głębia, bezgruncie paskudne, zawleczone wodą i szerokie blisko na wiorstę. Długie rudawiska ciągnęły się stamtąd aż po wieś Tworki i Pruszków. Ogromny park, drzewa dzikie, rozrosłe w las nad stawami Pęcic…".

Zobacz też: Jak ją rozpoznać i gdzie szukać pomocy? Wszystko, co musisz wiedzieć o depresji [Q&A]

Co roku wiosną wyruszała z Tworek kawalkada bryczek i powozów na wielką majówkę w lasach helenowskich. Na jednej z polan zarzuconej serpentynami i konfetti urządzano tańce. W bufecie podawano herbatę, piwo i kruszon oraz sprzedawano losy na dobroczynną loterię fantową. Kwitły intrygi towarzyskie. Spacerujące pary znikały co i raz za krzewami leszczyny i jałowca, dając pożywkę plotkom pleniącym się nagminnie w niewielkiej i dość zamkniętej społeczności. Wciąż jeszcze trwała nad Utratą la belle époque, osładzająca swym czarem egzystencję wybranych. Z pewnością niektórym z uczestników majówki trudno było zapomnieć o odciętych od świata w ciasnych pawilonach setkach chorych, z których wielu, przy ówczesnym stanie wiedzy, nie mogło liczyć na powrót do zdrowia. Ale aktualności towarzyskie nadawały smaku tworkowskiej codzienności. Mówiono zatem: że przedszkolanka, panna Felicja, słynąca z rudych włosów, alabastrowej cery i błyskotliwej inteligencji, spotyka się w przedszkolu z jednym z poważnych lekarzy; że dziewczyna zatrudniona do sprzątania mieszkania młodszego farmaceuty zostaje u niego do późnej nocy; że nieprzystępna pani Leokadia zaczęła wychodzić na spacery z instruktorem wychowania fizycznego. "W Tworkach każdy o każdym wiedział kiedyś wszystko, a może nawet więcej niż wszystko… To rodziło pewne niezgody, pretensje. Ale myślę, że one były płytkie, bez nienawiści. W sumie to ludzi nawet jakoś dodatkowo wiązało. Bo było na co dzień więcej szczerości i prawdy w tym naszym życiu".

***

W czasach, gdy "psychiatria" pojawiła się w słownikach – terminu tego, oznaczającego uzdrawianie duszy lub umysłu, zaczął używać w 1808 roku Johann Reil – szanse na leczenie chorób psychicznych wiązano głównie z "terapią moralną" czy też "metodą psychiczną" w różnych odmianach. Według jej licznych zwolenników – byli wśród nich także lekarze przekonani, że obłęd jest skutkiem zmian organicznych mózgu – chorym należało zapewnić godne warunki egzystencji w koniecznym, lecz uzdrawiającym odosobnieniu, kontakt z naturą, spokój, pożyteczną pracę, życzliwe i uprzejme otoczenie, możliwość czytania i uczenia się, uczestniczenia w grach i zabawach. Ale kluczowa rola przypadała lekarzowi. Jego misją było zdobycie zaufania pacjenta i obudzenie w nim nadziei, uznawanej za fundament odnowy władz moralnych i psychicznych oraz źródło ożywienia umysłu i sumienia. Droga ku temu wiodła przez rozmowę. O tym, że z osobami chorymi psychicznie trzeba po prostu rozmawiać – co dało początek dzisiejszej psychoterapii – przekonywał już w II wieku naszej ery Soranus z Efezu. To jedna z najważniejszych rad, jakie starożytni lekarze przekazali współczesnym. Nie zawsze oczywista, nawet dzisiaj.

Ciąg dalszy artykułu pod wideo.

Popularyzując swą idealną wersję metody psychicznej, doktor Jakubowski stawiał przyszłym psychiatrom niezwykle wysokie wymagania. Lekarz psychiczny powinien być utalentowanym psychologiem oraz odznaczać się doskonałą znajomością ludzi, w szczególności ich namiętności oraz złych skłonności. Ponadto konieczne są nieskazitelny charakter, przytomność umysłu, odwaga i roztropność. Do tego miłość bliźniego i serce szlachetne, zdolne do "wspólnego z chorym cierpienia". Oraz, a może przede wszystkim, wytrwałość i gotowość do poświęceń. Wiele bowiem trudu i ostrożności potrzeba, aby bez narażania się na niebezpieczeństwo pozyskać zaufanie i zbliżyć się do chorego, który "samemi zabójcami sądzi się być otoczony i w każdym poruszeniu lekarza upatruje krok na życie jego godzący". Te wygórowane oczekiwania wobec lekarzy były jednym z powodów, dla których terapia psychologiczna, koronna metoda leczenia w arsenale "psychiatrii romantycznej" pierwszych dekad XIX wieku – choć jej rzecznikami byli tak wpływowi psychiatrzy, jak charyzmatyczny Jean-Étienne Esquirol, uczeń Pinela – rychło i na długo została zaniechana. Na ziemiach polskich, w Królestwie, jako radykalnie różna od szpitalnej praktyki, znana była tylko ze słyszenia i zagranicznej literatury.

***

W czasach, gdy w Tworkach wylewano fundamenty pod pierwsze pawilony, oświeceniowe wyobrażenia o zakładach psychiatrycznych, gdzie pacjenci niezwłocznie zdrowieją i skąd powracają do świata, zaczynały się już rozwiewać. Leczenie "psychiczne" czy też "terapia moralna" okazały się w praktyce niedostępne dla zdecydowanej większości chorych. Psychiatria zaczęła skręcać w ślepy zaułek. Psychiatrzy nie wiedzieli, skąd się biorą choroby psychiczne, ani nie potrafili ich leczyć. Pacjentów szybko przybywało, ale wybór "fizykalnych" sposobów leczenia wciąż był bardzo niewielki. Niewątpliwym, choć niepozbawionym ryzyka postępem było pojawienie się w XIX wieku skutecznych leków uspokajających i nasennych. Nie leczyły one choroby, ale pomagały spacyfikować chorych bez użycia siły. Pierwszym z nich był alkaloid uzyskany w 1806 roku z opium – morfina. Zanim uświadomiono sobie, jak bardzo uzależniająca jest to substancja, tysiące "obłąkanych" stało się narkomanami. Inny alkaloid, hioscyjaminę, wyizolowano z halucynogennego lulka czarnego, a z niej z kolei wyodrębniono w 1880 roku hioscynę (inaczej skopolaminę). W 1832 roku zsyntetyzowano w Niemczech wodzian chloralu. Zwany "głupim Jasiem" przez dziesięciolecia był podstawowym lekiem przepisywanym przez psychiatrów. Większą jeszcze karierę, szczególnie we Francji, zrobił brom, uzyskany w 1826 roku z wodorostów przez pewnego aptekarza z Montpellier. U schyłku XIX stulecia w zakładach psychiatrycznych Paryża zużywano rocznie ponad tonę bromku potasowego.

Zobacz też: "Dziecko nigdy nie rodzi się złe". Codzienność w Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym

W Polsce wciąż jeszcze leczono w tym czasie obłąkanych z rzekomej gorączki i "ogólnego przekrwienia" jak dotąd – upuszczaniem krwi, pijawkami, środkami przeczyszczającymi, pryszczydłami, czyli plastrami z toksyczną substancją z hiszpańskiej muchy. Uspokajano w ten sposób chorych, osłabiając ich aż do wyniszczenia, i nieraz wpędzano do grobu. Za większy jeszcze, zgubny błąd doktor Adolf Rothe, jeden z najgorętszych orędowników budowy Tworek, uważał modne u schyłku wieku leczenie za pomocą rozrywek: "Chorych, bez względu na stan, w jakim się znajdują, przymuszają do zabawy, ciągną ich na bale, koncerty, przedstawienia teatralne, a nawet zmuszają do wielkich podróży za granicę" – oburzał się. I przekonywał: "Ten jednak sposób leczenia nigdy jeszcze dobrych rezultatów nie sprowadził. Jeżeli bowiem chory jest podniecony, wesoły, to wesołość tę traci, jeżeli zaś jest przygnębiony, to właśnie skutkiem tych forsownych rozrywek jeszcze większy ogarnia go smutek".

W swym podręczniku, wydanym w 1885 roku, Rothe, naczelny lekarz warszawskich zakładów dla obłąkanych, nadal musiał rozprawiać się z przesądem, że choroby umysłowe są nieuleczalne. "Czy można leczyć waryjata? Wszak wszystko to, co się robi, nie może mu przynieść najmniejszej korzyści?" – tak twierdzili nie tylko ludzie prości, lecz także dobrze wykształceni. Jak zapewniał Rothe – nie do końca w zgodzie z faktami – w drugiej połowie XIX stulecia wiadomo już dokładnie, że obłąkanie jest "chorobą mózgowia" i zależy od nieprawidłowego jego stanu, który może być usunięty.

  • Źródło:
  • Wydawnictwo W.A.B.