Bądź zawsze na bieżąco
z Serwisem Zdrowie!

Zapisz się na nasze powiadomienia, a nie ominie Cię nic, co ważne i intrygujące w tematyce zdrowia.

Justyna Wojteczek
redaktor naczelna zdrowie.pap.pl

Do góry
01.06.2023, 14:46 Aktualizacja: 06.06.2023, 12:08

Niepewność może być okazją do rozwoju. Jak z nią pracować?

Poczucie niepewności może nie dziwić współcześnie, po doświadczeniu pandemii i wybuchu wojny w Europie. Ale w niektórych społeczeństwach problem jest dużo głębszy. Wskutek tego poczucia wzrasta chęć do zamykania się w kręgu „swoich”.  Polskie społeczeństwo cechuje duża doza niepewności. Zdaniem dr. Adama Jagiełło-Rusiłowskiego, doradcy naukowego INNOCAMP PL, przedsiębiorcy społecznego z Ashoka Fellow, to pułapka. 

Fot. PAP/P. Werewka Fot. PAP/P. Werewka

Kiedy odczuwamy niepewność? 

Kiedy brakuje nam informacji. Czasem wiemy, że nie wiemy, ale też może być sytuacja, że nie jesteśmy świadomi braku informacji. Są więc ekstrema: znane-nieznane i nieznane-znane. Nie mając informacji, nie możemy podejmować decyzji, a to ma wpływ na nasz stan świadomości i emocje. Większość Polaków zakłada wtedy „blokadę na sytuację”. Mówiąc to, odwołuję się do badań Geerta Hofstede, holenderskiego psychologa społecznego, który opracował mapę geograficzną, jak się różnimy. Niestety, nie wyjaśnił, dlaczego się różnimy, co jest źródłem różnic. W każdej grupie będziemy mieli ludzi „uwielbiających niepewność”. 
Hofstede zbadał wiele nacje pod kątem kultury organizacyjnej, korporacyjnej. Jednym z wyznaczników opracowanego przez niego kompasu kulturowego jest unikanie niepewności. Polacy są najwyżej wśród Europejczyków, jeśli o to chodzi. Na skali od 0 do 100 Polacy mają 93, a Duńczycy – 23 - bliżej im do Chińczyków, Wietnamczyków i Indonezyjczyków niż do innych Europejczyków.

Dzieli nas więc od Duńczyków ogromna przepaść kulturowa. Poza Europą najbliżej nam do Kazachów, którzy poziom unikania niepewności mają o 3 punkty wyższy niż my. Proszę pamiętać, że mówiąc o badaniach Hofstede, mówimy o kulturach organizacyjnych, a więc o osobach pracujących na etatach. Z tego schematu wyłamują się przedsiębiorcy, w tym również społeczni, czy artyści. Nie zmienia to jednak faktu, że większość Polaków w świetle tych badań robi wszystko, żeby unikać niepewności lub udawać, że wszystko jest pewne. Kulturowo jesteśmy zatem mistrzami unikania niepewności i mistrzami konkurencji, rywalizacji, lubimy udowadniać przewagę i władzę nad innymi. 

I to widać w szkołach, gdzie jest częste jest nastawienie na „wyścig szczurów”, grę wyłącznie do swojej bramki, brak współpracy... 

Taka sytuacja służy tylko tym, którzy nie mają wystarczająco mocnych stron, żeby dokonać czegoś twórczego. To są osoby, które na zasadzie „kopiuj-wklej” mogą wykonywać polecenia, proste zadania itd. W tym kontekście polska szkoła jawi się jako ślepy zaułek. I niezdrowy. Bo w szkole wciąż pielęgnujemy traumy, zamiast je uwalniać, ale tak, aby nie poświęcić całego życia na leczenie się, tylko na działanie konstruktywne w kontakcie ze swoimi mocnymi stronami i doświadczeniami twórczymi.

Tymczasem świat dziś funkcjonuje inaczej. 

Świat ma GPT, wielką niewiadomą, wielką niepewność i szybko dezaktualizującą się wiedzę.

Sztuczna inteligencja (SI) również jest interpretowana w zależności od kultury: Duńczycy widzą, że oszczędza czas i energię, więc dostrzegają w niej szansę na szybsze dojście do innowacyjności, do zajęcia się „problemami wrednymi” (z angielskiego: „wicked”; oznaczają problemy, które nie mają rozwiązań z powodu braku dostępu do wiedzy). Widzą też w rozwoju SI szansę na oswajanie z niepewnością osób potrafiących tylko „kopiuj-wklej”, bo te będą robić, co im się każe. Jest przecież pomysł, ale też jest jego żmudne wdrożenie i na tym etapie są potrzebni ci „kopiuj-wklej”. 

Był pan zaangażowany w badania nad niepewnością…

To projekt PUNC - Profesional UNcertainty Competence (niepewność profesjonalizowana) - trwał dwa lata, odbywał się w ośmiu krajach: Polsce, Holandii, Hiszpanii, Danii, Finlandii, Wietnamie, Indonezji i Kazachstanie. Nasze badania pokazały, że młodzi Duńczycy są jak młodzi Indonezyjczycy, Wietnamczycy. Czyli dostrzegają złożoność świata i wiedzy, że żeby czuć się w nim dobrze i odnieść sukces, trzeba budować różnorodne zespoły. Tylko w ten sposób zdobywa się informacje i wglądy z różnych perspektyw. A więc nie tylko z perspektywy Zachodu i według metodologii Zachodu. Według zachodnich metodologii wiemy, że nie wiemy, lecz często arogancko udajemy, że się dowiemy, bo… mamy metodologię.

Z powodów kulturowych w Polsce, w przeliczeniu na liczbę mieszkańców, w lecznictwie otwartym stosujemy 2,5 razy więcej antybiotyków niż w Austrii i dwa razy więcej niż w Holandii. Może dlatego, że jak pan powiedział, Polacy mają bardzo niską tolerancję niepewności. Źle czujemy się w warunkach stresu, gdy sytuacja nie jest jasna, np. nie wiadomo na pewno, czy zakażenie ma etiologię wirusową, czy może jednak inną. Podejmujemy więc działania nadmiarowe, jednym z nich jest przepisywanie antybiotyku na tzw. wszelki wypadek.

Tak to działa. Sytuacja z antybiotykami daje złudne poczucie pewności. Dostrzeganie niepewności tam, gdzie jej nie ma to także sabotaż sytuacji: nie chcę mieć z tym do czynienia, nie chcę wziąć za nic odpowiedzialności, nie chcę się zaangażować.
W krajach biorących udział w projekcie robiliśmy pilotaże i badania fokusowe, gdzie studenci, wykładowcy i pracodawcy mówili, co jest dla nich ważnym efektem kształcenia. Dziś wiedza się tak szybko dezaktualizuje, że naprawdę można tylko budować sieć współpracy i monitorować sytuację, ale nie można łudzić się, że znajdziemy  ostateczne rozwiązanie, które systemowo załatwi dany problem. Tu mówimy bardziej o zmianie nastawienia i zdolności ludzi do zorganizowania się w zespoły dysponujące przede wszystkim kompetencjami miękkimi i potrafiące zagospodarować różnice kulturowe na rzecz mierzenia się z problemami, których w tradycyjny sposób nie rozwiążemy. 

Co jest tym pożądanym efektem kształcenia?

Najkrócej: zdolność do znalezienia sobie roli w różnorodnym zespole zgodnie ze swoimi mocnymi stronami, zgodnie też z tym, kim jesteśmy. Ale też pożądanym efektem kształcenia jest wiedza, jak uniknąć nieświadomych blokad, wynikających z doświadczeń traumatycznych, które każą nam chować się, uciekać, sabotować. Jednak dopasowanie się do zespołu wcale nie jest takie proste. Pamiętajmy, że zdrowie jest tam, gdzie jest różnorodność: genetyczna, biologiczna, fizyczna. Gdzie zamiast lęku przed obcością, np. przed czarną twarzą, czy skośnymi oczyma, widzimy w tej twarzy i oczach szansę i zdrowie. Jeśli łączymy się tylko ze swoimi, genetycznie degenerujemy się. Współczesny świat potrzebuje zaś regeneracyjności, bioróżnorodności: genetycznej, kulturowej, społecznej, charakterologicznej. Tymczasem, by uniknąć niepewności, my - Polacy chcemy być z podobnymi do siebie. To jest pułapka. Dziś musimy być z ludźmi różnymi od siebie, musimy iść za ciekawością, a nie za komfortem.

Proszę opowiedzieć o samym badaniu, jak ono przebiegało.

Przebadaliśmy za pomocą ankiet internetowych 300 studentów. Na wejściu wskazywali na niepewność jutra na poziomie potrzeb fizycznych: radzenia sobie z tym, czy będziemy mieli czym oddychać, czy będziemy mieć wodę i jedzenie, czy unikniemy trzęsień ziemi, wojen, pożarów. Bardzo często używali angielskiego słowa „ecofear”, czyli strach środowiskowy. Pisali o traumie budzenia się i sprawdzania, czy dziś nic mi nie zagraża fizycznie. Azjaci martwili się o smog, czy mogą wyjść pobiegać. Kazachowie też często nie mają czym oddychać. Zimą jest tam minus 40, więc martwią się, czy nie będzie awarii. Młodzi martwią się też, gdzie znajdą wiedzę na temat przyszłości. 

Doświadczenia z tego projektu pomogły im pogodzić się z tym, że lepiej już nie będzie, ale możemy lepiej się do przyszłości przygotowywać, głównie dzięki relacjom, by np. jak zajdzie potrzeba, mieć do kogo uciec, otrzymać wsparcie. Dlatego za konieczne uważają właśnie bycie w sieciach, w relacjach. Bo liczą się z katastrofą i z tym lękiem muszą funkcjonować. Dopiero uświadomienie sobie tej sytuacji daje siłę.

Tymczasem polskie dzieci są przestraszone i raczej się z nimi nie pracuje nad tym, żeby uświadomiły sobie niepewność i umiały sobie z nią radzić. No właśnie, jak to robić?

Nasz projekt przetestował proste fazy pracy z niepewnością. Po pierwsze przyznanie się do niej, rozeznanie, co wiemy, czego nie wiemy, co potrafimy zrobić, jaki na wejściu jest nasz stosunek do tego; czy się boimy, czy może jesteśmy podekscytowani. Po uczciwej samoanalizie następuje faza druga: eksploracja, czyli jak to wpływa na nasze funkcjonowanie. Tu pytanie brzmiało: co się z nami dzieje, kiedy znajdziemy się w sytuacji niepewności i uświadomimy sobie wybór: możemy się zablokować, ale też możemy kierować się ciekawością i sprawdzić, co się wydarzy. Trzecia faza to strategizowanie, zorganizowanie się, czyli dobranie się w takie wspólnoty, zespoły, w których każda niepewność będzie dla nas pozytywna, będziemy mogli działać, nie zablokujemy się. Działanie niekoniecznie przyniesie określony skutek czy rozwiąże problem, zwłaszcza ten „wredny”, ale mimo wszystko będziemy w stanie działać, a nie skończy się na depresji lub szukania środków do znieczulenia się. W badaniu potwierdziliśmy, że te trzy etapy działają.

Przy czym kluczowe było zrelaksowanie się i zbudowanie zaufania, zapewnienie sytuacji, w której możemy doświadczać, wiedząc, że nie mamy się wykazać czymś tradycyjnym, poszukiwać odpowiedzi, tylko mamy po prostu doświadczać tego, co przychodzi jako sytuacji, w której zadania mogą się stawać coraz trudniejsze, ale też nasze poczucie mocy jest coraz większe.

Czyli mówiąc krótko, jeśli oswoimy niepewność, stajemy się twórczy?

Tak. Gdy nie ma kar, przestajemy węszyć ich niebezpieczeństwo, nastawiamy się na tu i teraz. Druga sprawa to odblokowanie doświadczeń, które nieuświadomione, każą nam unikać, mówią: „Nie idź tam”, „Nie rób tego, nie angażuj się, bo zostaniesz ukarany”.

To właśnie wiemy z eksperymentu z użyciem biofeedbacku (badany był podłączony do aparatury, który mierzył parametry fizjologiczne). Wzięła w nim udział afroamerykańska architektka. Projektowała wirtualne przestrzenie w trzech kategoriach: brzydka przestrzeń, klasyczna i kosmiczna. Po zaprojektowaniu w każdej wirtualnej przestrzeni miała wykonać kilka codziennych czynności. Biofeedback miał pokazywać stan jej pobudzenia. Okazało się, że ze swoimi wszystkimi kompetencjami, mocnymi stronami, najlepiej funkcjonowała w przestrzeni brzydkiej. Jej ciało wybrało tę przestrzeń, najgorzej zaś czuła się w przestrzeni klasycznej. Średnio czuła się w przestrzenni kosmicznej, którą wymyśliła, wiedząc, że to i tak nie będzie realizowane.

Informacje płynące z eksperymentu z biofeedbackiem przyjęła bardzo źle: uświadomiła sobie, że jej wykluczenie jest tak ucieleśnione, że ciało nie pozwala się cieszyć osiągnięciami, bo zostało przyzwyczajone do funkcjonowania w brzydkich przestrzeniach, w których jej pochodzenie i rasa każą jej nadal być. Dopiero teraz dowiedziała się, że musi to przepracować, zmierzyć się z traumami i niepewnością, jak ona jako architektka zostanie przyjęta, jak ją potraktują, jak przebije się przez swój kolor skóry. Wchodząc w różne sytuacje i przestrzenie, całe życie otrzymywała sygnały, że tu nie przynależy i ciało zaakceptowało taki stan rzeczy. Jeśli tego nie przepracujemy…

…to np. polskie dzieci będą cały czas sabotować same siebie. I sabotują.

Tak, bo w momencie sukcesu nie wierzą w niego, bo ich ciało nie pozwala im uwierzyć. Ciało każe im uciekać. Eksperyment z użyciem biofeedbacku potwierdza, że zmierzenie się z sytuacją trudną może być kolejną traumą. Ale już zajęcie się zadaniem twórczym po uprzednim zrelaksowaniu się i znalezieniu grupy, w której nie będzie się ocenianym, gdy wiemy, że nie czeka nas kara, proces twórczy pozwala wyrazić np. właśnie traumę. To twórczość uruchamia przestrzeń neuronalną, w której możesz „przekablować” swoje połączenia tak, by one cię nie blokowały. Czyli ciało nieświadomie nie zatrzyma cię. Co ważne, nie oswajamy niepewności wbrew temu, jak jesteśmy „okablowani”, czyli nie zmuszamy introwertyków, żeby stali się ekstrawertykami. To nie jest potrzebne.

Pewnie trochę inaczej jest w przypadku osób neuronietypowych, np. z zespołem Aspergera?

Ich potencjał do łączenia faktów, które nikomu innemu nie łączą się, jest nieoceniony. Neuronietypowość świetnie sobie radzi z budowaniem scenariuszy, ale musi być odblokowana. Bo niestety, my kulturowo każemy ludziom neuronietypowym trzymać się jednych scenariuszy i trenujemy ich behawioralnie. Tu zaś kluczem do sukcesu jest „pole bezkarne”, które daje możliwość budowania scenariuszy, ale nie nieskończenie wielu. Dobrze jednak, żeby były chociaż dwa. Wtedy jest szansa, że neuronietypowi będą nas wpuszczać do swojego świata, wiedząc, że my też możemy widzieć dobre strony płynące z możliwości wyboru.

A która nacja, z przebadanych przez was, jest najbardziej progresywna?

Finowie, bo mają zdolność budowania scenariuszy, tworzenia kilku wiązek przyczynowo-skutkowych, które umożliwiają jakieś wybory. Czyli kolejną odpowiedzią na pytanie, jak radzić sobie z niepewnością jest: przygotować się na przyszłość, która jest nieprzewidywalna, ale zawsze ma jakieś opcje.

Rozmawiała Beata Igielska, zdrowie.pap.pl

Fot. Archiwum dr. Rusiłowskiego
Adam Jagiełło-Rusiłowski, pedagog,

Jest doktorem nauk pedagogicznych, wieloletnim wykładowcą Uniwersytetu Gdańskiego i SWPS w Sopocie. Aktualnie doradca naukowy INNOCAMP PL. Przedsiębiorca społeczny, (Ashoka Fellow), wykładowca dydaktyki innowacyjności, autor wyzwań i mentor innocampów, hackathonów, sesji doceniających i design thinking. Jest badaczem dramy, teatru i treningu kreatywności jako form wspierania prężności psychicznej (rezyliencji).

Id materiału: 3169

Najnowsze

 

Ta strona korzysta z plików cookie. Sprawdź naszą politykę prywatności, żeby dowiedzieć się więcej.