0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Jacek Marczewski / Agencja Wyborcza.plFot. Jacek Marczewsk...

Tę sprawę śledziła cała Polska. Po wpisach o myślach samobójczych policja zabrała Angelikę Domańską na badanie psychiatryczne i zawnioskowała do sądu o odebranie je dziecka. Aktywistka twierdzi, że to zemsta policjantów, którzy wiedzieli, że jej badanie psychiatryczne wypadło pomyślnie, a jednak nie wstrzymali procedury. Bruno, który jest w spektrum autyzmu, mocno przeżył to rozstanie. Po 22 dniach w błyskawicznym trybie sąd zmienił kontrowersyjną decyzję. Domańska zapowiada wytoczenie procesów policjantom.

Przeczytaj także:

Krzysztof Boczek, OKO.press: Kiedy dowiedziałaś się, że oddają ci Bruna?

Angelika Domańska: Dzisiaj (22 marca – red.) robiłam akurat mu jeść przed odwiedzinami o 15:00. O 13:46 zadzwonili z domu dziecka. „Przyszło postanowienie sądu o zniesieniu pieczy zastępczej. Może pani przyjechać po Bruna, jak wróci z przedszkola”.

Krzyczałam, jakbym w totka wygrała. Ale byłam w takim szoku, że nie płakałam. Dopiero potem w domu dziecka. Zadzwoniłam od razu do Elki Marciniak i Pawła Kasprzaka (jeden z liderów Obywateli RP, który wspierał Domańską, sam ma syna z autyzmem – red.). Żona Pawła tak płakała ze wzruszenia, że nie rozumiałam, co mówiła do słuchawki.

Jak wyglądał jego powrót do domu?

Pojechałam odebrać go na 15:00. Zeszli z nim. Biedaczysko nie wiedział, co się dzieje, bo szli z nim jacyś ludzie z papierami. Na dole zaczęłam go przebierać - nadal nie wiedział o co chodzi. Chyba myślał, że wychodzimy tylko na plac zabaw.

Gdy wszedł do domu, to od razu pobiegł do lodówki.

Wrócił zagłodzony?

Nie, ale on przyzwyczaił się, że w domu ma dostęp do jedzenia, kiedy tego chce. Tam tego nie miał. Ale spokojnie – to dojdzie do normy.

Rzucał się na jedzenie, gdy przychodziłam na widzenia z nim, bo posiłki w domu dziecka mają jak w szpitalu – wszystko wcześnie. Do tego on musi najpierw popatrzeć na takie jedzenie, pomyśleć, czy je zje, czy nie. A wtedy mu już je tam zabierali.

Jak jeszcze reagował w domu?

Wziął swój kubek i skakał po łóżku. Miskę wyciągnął, czyli chciał, by dać mu do niej płatki. Zjadł i latał z butelką wody, kombinując, jakby tu ją rozlać. W końcu wylał ją na podłogę i na siebie – nie lubi chodzić w ubraniach, więc oblewa się umyślnie, by mu je zdjąć. Chichrał się.

Odkręcał mi wodę w kranie, skakał, broił i jadł. Rzucał, czym popadło, właził na szafki, na parapety okien, tylko na żyrandolu się dziś nie znalazł. Podłoga była dla niego za czysta, więc od razu się tym zajął – rozsypał chrupki, wylał wodę, coś tam rozmazał.

Mama do sprzątania.

Tak się cieszył, że jest znów w domu, że wszystko wróciło do normy.

Negatywne efekty rozłąki?

Wzrosła jego autoagresja – z tym będzie lipa. Dziś dostałam tak z główki, że gwiazdy zobaczyłam. Był przebodźcowany więc mi przywalił. Ale popracujemy nad tym. Ostatnio zajęło mi to 8 miesięcy – w każdej takiej sytuacji mówiłam: nie wolno nikogo bić Bruno, ciebie też nie. I się uspokajał. W przedszkolu teraz wprowadzają mu gryzaki – zamiast bić ma gryźć. Ponoć mu dobrze idzie.

Strasznie też zgrzytał zębami ze stresu przez ten czas. Tak bardzo, że z przodu starł sobie warstwę szkliwa, aż mu miazgę widać.

Przez te trzy tygodnie?

No tak. Kawałek zęba mu się nawet odłamał. Muszę iść z nim szybko do dentysty, by mu to zalakować, zanim wejdzie próchnica.

Do akt sprawy robiłam też zdjęcia tego, co mu się stało od tego pobytu w domu dziecka.

Bo z tego stresu przegryzał też wargi do krwi. Strupy mu się robiły.

Teraz będę musiała z nim latać po lekarzach, by to wszystko wyprostować. Mamy już umówioną wizytę u neurologa. Małgosia Rybicka (przewodnicząca Stowarzyszenia Pomocy Osobom Autystycznym – red.) ma mi znaleźć terapeutów, głównie neurologopedę i od integracji sensorycznej.

Najgorsze jest, że Bruno w wyniku tego pobytu odciął się od świata i zaczął się autostymulować. Nawet jak je, to robi sobie przerwę na autostymulację, np. wygina palce i ogląda sobie ręce. Takie sceny pewno widziałeś w „Locie nad kukułczym gniazdem”.

Cały czas też się kręci, skacze, bo przez trzy tygodnie nie mogłam mu robić specjalistycznych masaży, które musi mieć trzy razy dziennie, o 07: rano, o 16:00 i o 19:00. Gdy był w domu dziecka, to mogłam to robić tylko raz dziennie, na widzeniach, jeśli to było o 16:00. Ale to oczywiście jest za mało. Nauczyłam więc jednego z wychowawców, jak je robić, ale tam jest mała kadra, czworo innych dzieci z autyzmem, więc nie ma szans, by się zajmowali tylko Brunem.

A jak się ta sytuacja odbiła na Tobie?

Przez dwa tygodnie działałam na wysokiej adrenalinie. Pierwsze trzy dni nie spałam w ogóle – w takim stresie byłam. Potem nie potrafiłam zasnąć, bo ciągle mi się przypominało, że Bruno tam daleko, w domu dziecka, za kratami. Ostatnie dni jednak spałam już długo. Wracałam po 17:00 od Bruna, coś porobiłam i padałam. Momentalnie. Spałam do 06:00 rano. Może z wyczerpania albo organizm już szykował się na to, że Bruno wraca i trzeba się wyspać, by mieć dla niego siły.

Ze względu na tę sytuację i to, że musiałam ciągle coś załatwiać, latać po urzędach, to straciłam szybko pracę.

Musiałam się rozejrzeć za nową – z czegoś trzeba żyć.

Do tego teraz czeka mnie dalsze latanie po urzędach. Dziś przyszło zawiadomienie, że zawieszają mi zasiłek opiekuńczy – muszę szybko załatwiać, by to odwiesili. I poinformować ZUS, że dziecko jest u mnie. To samo w gminie i składać dokumenty na orzecznictwo – średnio co 2-3 lata trzeba im udowodnić, że dziecko nie wyleczyło się z autyzmu. Serio.

Muszę też dostarczyć resztę dokumentów Rzecznikowi Praw Obywatelskich, który zainteresował się sytuacją Bruna w domu dziecka. Mój syn już wyszedł, ale tam została jeszcze czwórka dzieci z autyzmem, a nie powinny tam być, lecz w rodzinach zastępczych. Tam nie mają asystentów, odpowiedniej opieki ani warunków. Jeśli rzecznik już ruszył tę sprawę, to niech ją ciągnie dalej, bo gdyby nie sprawa Bruna, to nikt by się nie dowiedział o tej czwórce.

Jedna z pracownic domu dziecka powiedziała mi: „Tak było, jest i będzie. Jedna pani systemu nie zmieni”.

„Ale chociaż spróbuję” – odparłam.

Odzyskanie syna miało trwać miesiącami, przynajmniej pół roku. Spodziewaliście się tak szybkiej zmiany decyzji sądu?

Ostatnio liczyłam już, że może uda się już za tydzień, bo sąd dawał instytucjom bardzo krótkie terminy na dostarczenie dokumentów. W poniedziałek zadzwoniła prawniczka – Kamila Zagórska, że sąd chce jeszcze opinię od psychiatry prowadzącego mnie, czy potrzebuję pomocy w codziennych czynnościach. Wczoraj okupowałam gabinet lekarki, by mi wystawiła to pismo. Dostarczyłam je, a dziś już była decyzja.

Wcześniej sąd dał tylko trzy dni na dostarczenie dokumentów urzędowi stanu cywilnego i policji.

USC?

Ojca szukali (śmieje się).

Bo może jest ojciec, który mógłby się zająć dzieckiem.

Znaleźli?

Nie znaleźli. Jego ojciec zajmował się Brunem tylko do 12. tygodnia życia, a potem miał wybór: albo jechać z dziunią na Ibizę, albo z Brunem na operację.

Wybrał Ibizę i został z dziunią.

Pamiętam, że jak byłam na kontroli u kardiologa, to babka zapytała, czy tatuś nie wytrzymał, że dziecko ma autyzm. Bo 80 proc. z nich odchodzi.

Obiecałam sobie, że teraz to już ureguluję kwestię papierów. Bo Brunkowi należą się alimenty jak psu buda – on będzie potrzebował wsparcia do końca swojego życia.

A o co sąd pytał policję?

Chciał sprawdzić, czy u mnie były interwencje. I były, dwie. Przyjęłam Ukrainkę z dzieckiem i tak się nawaliła, że trzeba było ją wyprowadzić z policjantami. Za pierwszym razem uciekła, za drugim razem załatwiłam jej dom samotnej matki. Strasznie mnie wyzywała od ku...w i darła się, a ja jeszcze musiałam jej za Ubera zapłacić.

Po interwencji RPO, opieka społeczna mnie też odwiedziła, by zrobić wywiad środowiskowy. Sąd chciał wiedzieć, czy nie ma u mnie przemocy domowej, niebieskiej karty, alkoholizmu itp. Standardowa procedura. Napisali, że nigdy nie było żadnych nieprawidłowości w opiece nad dzieckiem.

Najwięcej czasu sąd czekał na papiery z WCPRu (Warszawskie Centrum Pomocy Rodzinie – red.) - dostali 30-dniowy termin. W zeszłym tygodniu z prawniczką spotykaliśmy się z WCPR, bo nadal nie przesłali do sądu informacji. Prosiliśmy, by to zrobili szybko. Tłumaczyli się, że nie mają możliwości zapewnić Brunowi tego, co mu się należy – rodziny zastępczej zamiast domu dziecka. Bo nie ma w Warszawie takich rodzin specjalistycznych, a jeśli są, to wolą dzieci z zespołem Downa itd. Napisali to. Pismo przyszło do sądu w poniedziałek. We wtorek dostarczyłam to zaświadczenie od psychiatry. Pomyślałam więc, że może akurat w przyszłym tygodniu sąd się zbierze i podejmie jakąś decyzję.

Na początku z prawniczką szykowaliśmy się, że odzyskanie Bruna potrwa miesiące. Dlatego ona we wniosku do sądu pisała, by mi przyznano dozór kuratora – tak łatwiej odzyskać dziecko. W domu dziecka mogłam się z nim spotykać na godzinkę dziennie, a przy wielomiesięcznej rozłące może mieszkać z matką, ale pod dozorem kuratorskim. Nawet na tego kuratora się cieszę, bo znam takiego, który jest specjalistą od autyzmu, więc nam pomoże, jestem nim zachwycona.

Moja adwokatka – Kamila Zagórska – była genialna. Odwaliła kawał niezłej roboty - to było mistrzostwo świata. Dziś dzwoniła babka od obserwatorów sądowych: „dawaj mi numer tej adwokatki, my mamy tyle spraw i one się tak grzebią...”

Dzwoniła do mnie też znajoma i mówiła mi, że nie wie, jak ja wyciągnęłam Bruna w te trzy tygodnie. Bo ona zna sprawę, która w tym samym sądzie ciągnie się już półtora roku. Uważa, że największy wpływ na to orzeczenie miało to, że codziennie byłam u dziecka.

Będziesz pozywać policjantów?

Oczywiście. Mamy w aktach konkretne nazwiska osób, które podejmowały decyzje.

Chodzi ci o tego, który poinformował sędziego, że „zamierzasz” popełnić rozszerzone samobójstwo?

O tego, co miał świadomość, że przeszłam pozytywnie badania psychiatryczne w szpitalu i mimo tego podjął takie, a nie inne kroki.

Próbowałaś to z policjantami wyjaśnić?

Nie. Niech się tłumaczą w sądzie. Jeden będzie zwalał na drugiego pewno – standardowa szopka – aż w końcu się wyda, kto wymyślił tę akcję. Czy to było zlecone z góry, czy to jakiś pan aspirant chciał się popisać.

Kogo jeszcze zamierzasz ścigać?

Najlepiej wszystkich (śmiech). Ci, co byli w przedszkolu izolując mnie od dziecka, bez orzeczenia sądu też nie mieli prawa tego robić. Adwokatka, gdy zobaczyła dokumenty sprawy w sądzie, to od razu powiedziała, że trzeba ich pozywać.

Radek Baszuk (adwokat, który broni aktywistów tzw. opozycji ulicznej – red.) powiedział, że pięć minut po tym, jak sprawa się skończy, to mam dzwonić do niego i pozywa policję. Więc może on się zajmie tą sprawą.

Jesteś przekonana, że to, co uczyniono Tobie i twojemu dziecku miało motywację polityczną?

Absolutnie tak. W piątek zeznaję w sprawie, jaką Ośrodkowi Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych wytoczyło Ordo Iuris i Żołnierze Chrystusa. 12 kwietnia mam zeznawać przeciwko Bąkiewiczowi – ten wytoczył proces "Gazecie Wyborczej" (GW napisała, że Domańska została zrzucona ze schodów przez nacjonalistów Bąkiewicza – red.). I dostałam też zawiadomienie, że jest apelacja w sprawie tęczowej nocy (za nielegalne zatrzymanie przez policję i cierpienia, których doznała Domańska, uzyskała ona 15 tys. odszkodowania w I instancji – red.).

Czyli w ciągu miesiąca masz trzy sprawy. Sporo.

Skumulowało się.

Patrz, jak by było genialnie, gdyby udało im się zamknąć mnie w psychiatryku.

Myślę sobie, że byli święcie przekonani, że skoro napisałam coś takiego (o tym, że codziennie walczy z myślami o „samobójstwie rozszerzonym” – red.) to jestem w tak kiepskim stanie psychicznym, że będą mogli mnie zamknąć. I gdybym była teraz na obserwacji, to nie mogłabym być świadkiem w żadnej sprawie. A potem łatwo byłoby podważyć moje zeznania, bo twierdziliby, że jestem wariatką. Zresztą – jak mi powiedział Paweł Kasprzak – policjanci mają dla mnie ksywkę „wariatka”. To jest świństwo i skandal!

;

Udostępnij:

Krzysztof Boczek

Ślązak, z pierwszego wykształcenia górnik, potem geograf, fotoreporter, szkoleniowiec, a przede wszystkim dziennikarz, od początku piszący o podróżach i rozwoju, a od kilkunastu lat głównie o służbie zdrowia i mediach. Zaczynał w Gazecie Wyborczej w Katowicach, potem autor w kilkudziesięciu tytułach, od lat stały współpracownik PRESS, SENS, Służba Zdrowia. W tym zawodzie ceni niezależność.

Komentarze