Dziedzictwo
Mała wioska za Tarnowem,
pola obsiane złotym zbożem,
bądź ziemniakami otulonymi ziemią.
Zapach kwiatów w obejściach,
psy szczekające, łaszące się koty.
Śpiewy godzinek pobożnego ludu,
ciągnące się hen w dal.
Dom na uboczu, a za nim las.
Grusza, pod którą dzieci
słuchały Prawdy o dobrym Bogu
i świecie, który stworzył -
To cały świat nastoletniej Karoliny.
Tak pięknie i przykładnie żyła.
Iskra Bożej Miłości,
zgaszona w szesnastym roku życia,
kilkoma machnięciami szabli.
Nikt nie słyszał, nie widział,
rosyjski żołnierz odszedł niewzruszony,
pozostawiając kwiat biały na mokrych liściach.
I tylko niebo zapłakało, a olchy litościwie opuszczały swe liście
zakrywając młode, poranione ciało.
Dziś idę tamtą męczeńską drogą
znaczoną niewinną krwią Karolinki,
dziękując za jej wzór i męstwo,
dziękując, iż wytrwała w swej czystości do końca.
Miałam takie małe marzenie - pojechać do Wał - Rudy na tradycyjne nabożeństwo Drogi Krzyżowej w 110 rocznicę męczeńskiej śmierci błogosławionej Karoliny Kózkównej. Marzenie z pozoru trudne do spełnienia zważając i na porę (listopad), i na godzinę (15:00), i na odległość (Wał - Ruda leży pod Tarnowem). Marzenie, które wymagało ode mnie pewnych zdolności logistycznych, zważając chociażby na to, iż na miejsce muszę dojechać transportem publicznym. A i sama podróż koleją z Katowic do Tarnowa trwa minimum 2 godziny, potem jeszcze trzeba dojechać do wioski i dojść pieszo jakieś 2,5 kilometra. Ale pomyślałam, iż jak nie spróbuję, to nie ma żadnej szansy na to, aby tam dotrzeć. Z drugiej strony, nie chciałam za bardzo mówić wszystkim dookoła, iż jadę, a potem się tłumaczyć, czy też mieć wyrzuty sumienia, iż nie dotarłam. choćby dzień wcześniej nie zdradziłam księdzu Niosącemu Światło, dlaczego nie mogę być na Kręgu Biblijnym. Ale spokojnie - ten kto miał wiedzieć - wiedział.
Z domu wyszłam jeszcze przed świtem. Dzień miałam tak zaplanowany, iż na 7 rano idę na Mszę do archikatedry, potem na jedne ćwiczenia (właściwie to 1,5) na studiach, a potem pociągiem o 11:02 jadę do Tarnowa. W Tarnowie planowo miałam być o 13:06, a o 13:30 był bus jadący w stronę Wał - Rudy. Prosty plan, prawda? No, nie do końca. W Krakowie-Płaszowie okazało się, iż trzeba odpiąć jeden z wagonów, przez co pociąg miał półgodzinne opóźnienie. Wiedziałam, iż nie mam szans, aby zdążyć na zaplanowanego busa. Nie wiem dlaczego, ale znowu wykorzystałam mój ukochany akt strzelisty "niech się dzieje Twoja wola". Tak się przy okazji zgadzałam z jedną z kobiet jadących w tym samym przedziale, iż okazało się, iż po nią ktoś przyjeżdża i jadą w okolicy Wał-Rudy, a więc mogą o nią zahaczyć i mnie podwieźć. Odebrałam to jako znak od Boga. Tym sposobem na miejscu byłam po 14:00 (kolejnym busem na pewno bym nie zdążyła). Jeszcze tylko musiałam pokonać wspomniane 2,5 kilometra, aby dotrzeć przed ubogą chatę, w której dojrzewała wiara i świętość Karoliny, i z której 110 lat temu została wyprowadzona przez rosyjskiego żołnierza. Idąc w deszczu mijałam liczne autokary wiozące rzesze wiernych chcących uczestniczyć w niezwykłej Drodze Krzyżowej, nie zważając na trudy podróży, czy też pogodę.
Karolina Kózka przyszła na świat 2 sierpnia 1898 roku w drewnianym, pokrytym słomą domu, który zachował się do dzisiaj. Pięć dni później została ochrzczona w parafialnym kościele w Radłowie. Życie codzienne w rodzinie Karoliny przepełnione było ciężką pracą w gospodarstwie, modlitwą oraz wypoczynkiem, podczas którego śpiewano pieśni religijne i patriotyczne. Rodzie każdego dnia odmawiali wraz z dziećmi różaniec oraz śpiewali godzinki, prenumerowano też "Posłańca Serca Jezusowego". Pomimo tego, iż do kościoła mieli ok. 7 kilometrów, to zawsze ktoś z rodziny pojawiał się na codziennej Mszy świętej. Dodatkowo w okresie Wielkiego Postu odmawiano u nich Drogę Krzyżową oraz Gorzkie Żale.
Karolina prowadziła głębokie życie wewnętrzne. Widziano w niej naturalny blask. Potrafiła rozporządzać posiadanym bogactwem duchowym dodając do tego swoją pracowitość. W poszukiwaniu prawdy wykazywała zapał w zdobywaniu wiedzy, szczególnie przy pomocy książek. Raz obranej wartości pozostawała wierna do końca. Odznaczała się autentyczną pobożnością. Jej śpiew godzinek i nieszporów podczas pasienia bydła słychać było z daleka. Była aktywnym członkiem Bractwa Wstrzemięźliwości, Apostolstwa modlitwy Bractwa Komunii św. wynagradzającej oraz zelatorką róży panien. Zresztą to modlitwa różańcowa była tą jej ulubioną. Uczyła katechizmy młodsze rodzeństwo i dzieci z sąsiedztwa. Zwykle robiła to przed gruszą nieopodal domu. Kilkoro z nich przygotowała do I Komunii św. Z kolei rówieśników i starszych zachęcała do czytania książek. Chętnie odwiedzała chorych i starszych, czytając im religijne czasopisma oraz pomagała w codziennej pracy.
10 listopada 1914 roku do Tarnowa wkroczyły pierwsze patrole kozackie, a tydzień później pojawiły się w Zabawie oraz Wał-Rudzie. 18 listopada do wsi przybył pojedynczy żołnierz, który z jednego z domów chciał zabrać ze sobą 13-letnią dziewczynkę. To mu się jednak nie podało, więc poszedł do Kózków. Tam chwilę wcześniej zastanawiano się, kto ma uczestniczyć w nowennie ku czci św. Stanisława w pobliskiej Zabawie: mama czy Karolina. Ostatecznie zdecydowano, iż będzie to matka.
Około godziny 9:00 do domu Kózków wszedł carski żołnierz i wypytywał o wojska austriackie. Nie uzyskawszy odpowiedzi kazał ubierać się ojcu i dziewczynie i razem poszli do oficera. Ojciec, Jan, błagał go, aby zostawił w spokoju Karolinę, tym bardziej, iż nie miał kto zostać z młodszymi dziećmi. Agresor był jednak nieustępny. Jednym ruchem ręki wskazał las, jako kierunek ich drogi. Kiedy doszli na jego skraj pod groźną śmierci kazał Janowi wrócić do domu. Sterroryzowany chłop wykonał to polecenie.
Tymczasem Karolina i żołnierz weszli do lasu. Według zeznań dwóch chłopców szli powoli, ponieważ dziewczyna stawiała opór. W pewnym momencie Karolina zaczęła uciekać. Niestety, po kilkuset metrach oprawca dopadł ją i zabił. Na ścianie stodoły widnieje tablica, na której pokazano ostatnie chwile życia Karoliny wraz z zadanymi jej ranami.
Ciało Karoliny zostało odnalezione po 2 tygodniach, 4 grudnia. Przez ten czas matka wyrzucała sobie, iż nie pozwoliła córce iść wtedy do kościoła, a ojciec, iż zostawił córkę na pastwę żołnierza. W poszukiwaniu dziewczyny uczestniczyli choćby żołnierze rosyjscy. Zwłoki znalazł jeden z sąsiadów Karoliny. Kilka innych pojechało wozem wraz z Janem po ciało dziecka do lasu. Skostniałe ciało leżało na wznak, prawe ramię było oparte na łokciu na ziemię z zaciśniętą dłonią skierowaną ku górze, lewa ręka leżała na ziemi, ściskając zdjętą z głowy chustkę. Po przywiezieniu ciała do domu zbadano je pod kątem otrzymanych ran i dziedzictwa. Okazało się, iż zachowała swoją czystość. Miejscowy proboszcz zwrócił się do Kurii w sprawie pogrzebu, jednocześnie informując o przekonaniu miejscowej ludności o świętości i męczeństwie Karoliny. Na razie jednak pochowano ją w zwyczajnym grobie na parafialnym cmentarzu. Tuż obok domu, w którym mieszkała błogosławiona Tarnowskiej Ziemi znajduje się pomnik przedstawiający rodziców Karoliny, opłakujących śmierć swojego ukochanego dziecka. Skąpany w strugach deszczu wyglądał jeszcze bardziej majestatycznie. Myślę, iż te krople deszczu symbolizowały łzy wylane przez Jana i Marię, zarówno po uprowadzeniu nastolatki, jak i po odnalezieniu jego ciała.
Pogrzeb miał miejsce 6 grudnia 1914 roku. Wzięło w nim udział ponad trzy tysiące ludzi. Miał charakter manifestacji religijno - patriotycznej i był pierwszym aktem kultu, który z czasem stawał się coraz bardziej powszechny. Na beatyfikację trzeba jednak było czekać ponad 70 lat. Dokonała się ona w 1987 roku, a uroczystej Mszy przewodniczył sam Jan Paweł II.
Od wielu lat w Wał - Rudzie 18 dnia każdego miesiąca odbywa się Droga Krzyżowa śladem błogosławionej Karoliny pozwalająca na szerzenie jej kultu wśród wiernych. To dopiero mój drugi udział w tym wydarzeniu, ale myślę iż gdyby nie odległość i to, żem niezmotoryzowany człek, to pewnie byłabym tam więcej razy. No i jeszcze dochodzą liczne obowiązki, ale któż ich nie ma.
Nabożeństwo Drogi Krzyżowej w Wał - Rudzie zaczyna się zawsze o godzinie 15:00, czyli w godzinę śmierci Pana Jezusa. Nie powinno więc nikogo dziwić, iż w czasie jego trwania odmawia się m.in. Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Na początku procesji idą m.in. relikwiarz z relikwiami błogosławionej Karoliny oraz przedstawiający ją wizerunek. Co jakiś czas wśród wiernych kroczy ktoś z głośnikami na plecach, aby wszyscy mogli słyszeć treść czytanych rozważań.
Specjalnym gościem rocznicowej Drogi Krzyżowej był abp Antonio Filipazzi, nuncjusz apostolski w naszym kraju.
Wspomniany deszcz zrządzeniem losu przestał siąpić, dzięki czemu obawa pokonania trasy w deszczu została odłożona w czasie. Majestatyczne krzyże, w większości ustawione w lesie, będącym świadkiem ostatnich chwil życia Karoliny, wyznaczały kolejne stacje Drogi Krzyżowej. Tzw. powagi chwili nadawał dźwięk dzwonka, który za każdym razem odmierzał ich ilość.
Kolejne rozważania Drogi Krzyżowej coraz dobitniej docierały do mojego umysłu, ale też i serca, otwierając je jeszcze bardziej na piękno drugiego człowieka wraz z Bogiem, który w nim zamieszkał. Cisza leśna sprzyjała przemyśleniom na ich temat i w ogóle na temat naszego życia, tego, jakie ono jest i do czego nas prowadzi. Czy na pewno do życia wiecznego, czy może gdzieś indziej. Z kolei wspólne odmawianie "Zdrowaś Maryjo" podczas modlitwy różańcowej, czy też "Dla jego bolesnej męki" w czasie przeplataną z nią Koronką do Bożego Miłosierdzia dawały poczucie jedności wśród zgromadzonych wiernych.
Z każdym krokiem, mimo wszystko w błocie, ale niezbyt dużym, zapadał coraz większy mrok. Nadawało to swoistej atmosfery całemu wydarzeniu. Z drugiej strony pod koniec trzeba było być ostrożnym, aby nie wywrócić się o wystające kamienie i gałęzie, czy też nie zawadzić o resztki traw. Listopadowy wiatr poruszał koronami drzew. Ciekawe, ile z nich było niemym świadkiem wydarzeń, sprzed 110 lat. Być może było zimno, ja jednak tego nie odczuwałam, to chyba mimo wszystko pozytywne emocje tak na mnie podziałały.
Podczas ostatniej stacji autor rozważań odczytanych podczas Drogi Krzyżowej, odśpiewał pieśń poświęconą błogosławionej Karolinie. Chwilami człowiek czuł trwogę, słysząc ten śpiew. Ale myślę, iż też i żal, iż taka tragedia miała miejsce tutaj, na tym z pozoru bezpiecznym i spokojnym skrawku ziemi. Spojrzałam wtedy jeszcze raz w górę - ostałe się liście drzew zdawały się wtórować temu śpiewowi swoim szumem. Nabożeństwo dobiegło do końca - można było schować różaniec do bezpiecznej kieszeni.
Było już ciemno, kiedy procesja wróciła w miejsce, spod którego wyszła, czyli spod domu błogosławionej Karolinki. To odpowiedni moment na udanie się do kaplicy, na którą została zaadoptowana jedna z izb niewielkiego domu, w którym wraz z liczną rodziną mieszkała przyszła święta. Zawsze mnie fascynowało, iż kiedyś w małych pomieszczeniach mieszkały całe rodziny. Jak one tam się mieściły? W lecie dzieci mogły spać w stodole na sianie, ale zimą? Chwila osobistej modlitwy w ważnych dla mnie sprawach została zwieńczona przyjęciem Komunii świętej. Nie wiem dlaczego, ale w takich miejscach wyczuwam ducha i w dalszym ciągu obecność tych, którzy przed laty przebywali w nim. Czy była to otoczka świętości, jaką roztacza postać Karoliny Kózki? Chcę wierzyć, iż tak, w myśl słów "Wierzę w świętych obcowanie".
Wizyta na męczeńskim szlaku błogosławionej Karoliny była okazją do kolejnego spotkania z Basią z 5 pór roku i jej sympatyczną kuzynką, Danusią. choćby nie wiem, czy odnalazłybyśmy się w tym całym tłumie, gdybym dosłownie nie zderzyła się z Danusią w drzwiach toalety. Tym sposobem miałam tą niesamowitą przyjemność przemierzyć całą drogę w towarzystwie dwóch niezwykle sympatycznych, ciepłych i kibicujących mi osób. A wykonane na koniec zdjęcie z całą pewnością wyląduje w albumie i będzie piękną pamiątką z tego niezwykłego spotkania. To chyba najpiękniejszy prezent imieninowy, jaki można sobie wyobrazić - być z tymi, którzy akceptują cię takim, jaki jesteś, z twoimi wadami, niedoskonałościami, ale i zaletami. Bo przecież każdy z nas je ma.
Szacuje się, iż w Drodze Krzyżowej w 110 rocznicę śmierci błogosławionej Karoliny Kózkówny wzięło udział ok 5000 osób z całej Polski. Piękny wynik. Nikogo nie odstraszyła droga niemal z drugiego końca Polski, ani wspomniany deszcz, który padał tuż przed całą uroczystością. Wprost nie mogłam uwierzyć, iż wśród tych tłumów znalazł się ktoś taki, jak ja, iż to się udało. Ta liczba wydaje się wprost niesamowita, ale kiedy w pewnym momencie odwróciłam się do tyłu, zobaczyłam prawdziwe rzesze wiernych, niestrudzenie kroczących w grząskim błocie, jakie utworzyło się po ulewie. Starzy i młodzi, zdrowi i chorzy, rodziny i osieroceni, grupy i prywatni pielgrzymi - wszyscy szli tą samą drogą, którą okazała się ostatnią drogą szesnastoletniej Karoliny.
Podczas Drogi Krzyżowej podano do wiadomości, iż kilka dni wcześniej postulator procesu kanonizacyjnego Karolina Kózki - ks. Łukasz Niepsuj, spotkał się z papieżem Franciszkiem i opowiedział mu o błogosławionej nastolatce spod Tarnowa. Do samego sanktuarium w pobliskiej Zabawie co rusz ludzie zgłaszają cuda, jakie dzieją się za wstawiennictwem bł. Karolinki. Kto wie, być może niebawem i ona zostanie włączona oficjalnie w grono świętych kościoła katolickiego.
Kiedy słyszymy słowo "świętość", wielokrotnie wyobrażamy sobie kogoś, kto robi wielkie rzeczy. Tak, Karolina Kózkówna zrobiła coś wielkiego - pomimo swojego wieku, i takiej słabości związanej z bądź co bądź, kobiecością, udało jej się obronić to, co miała najpiękniejsze - swoją godność i czystość. Przez wiele lat zastanawiałam się, jak jej się to udało. Przecież tamten żołnierz mógł ją powalić na ziemię, zgwałcić, a następnie i tak zabić. Albo choćby zabić, a następnie zbeszcześcić jej ciało, co przecież też się zdarza (jeżeli mogę być szczera, to dla mnie takie wykorzystanie już zwłok pozostało większym zezwierzęceniem, niż gwałt na osobie żyjące, co nie oznacza, iż popieram to drugie, gwałt to gwałt). A on po prostu ją zabił i zostawił. Czy działał pod wpływem chwili, emocji, afektu? Czy po prostu był zamroczony alkoholem i nie do końca wiedział co robi? Tego chyba nigdy się nie dowiemy. Grunt, iż tego nie zrobił, a dzięki temu ta skromna i prosta dziewczyna mogła wieczną przyoblec się chwałą.
Coś mi się wydaje, iż wiem o czym będę mówić z kandydatami do bierzmowania na najbliższym spotkaniu. Myślę, iż Karolinka również i dzisiaj, po tych 110 latach, może być wzorem i inspiracją dla niejednego z nich.