Tak mi jakoś ostatnio nieswojo. Obserwuję to, co się dzieje na świecie i jakoś tak mi dziwnie. Otóż doszłam do wniosku, iż żyjemy w dosyć dziwnym świecie. Świecie ludzi, którzy potrafią podczas dużych imprez kpić w żywe oczy z symboli religijnych. Dziwimy się temu. A jednocześnie tolerujemy inne zachowania, już nie całej masy, a jednostek w myśl zasady, iż nic się nie stało.
Boli mnie, kiedy z jednej strony czytam, iż ktoś jest całym sercem za kobietami domagającymi się aborcji, a z drugiej strony oburza się, jak można źle traktować zwierzęta i mówić o nich, iż "zdechły", zamiast "zmarły". Aż strach pomyśleć, jakim terminem określiliby usunięty płód? Czy też twierdziliby, iż dziecko "zmarło", czy może używaliby bardziej nieludzkich określeń? Halo, halo, czyżby życie zwierząt było bardziej wartościowe od życia ludzi? A w ramach śmierci zwierząt jestem za wprowadzeniem terminu "odszedł", który wydaje mi się dużo bardziej neutralny. Niech "umierają" ludzie, jak to było przez wieki, zwierzęta niech "odchodzą". Też kocham moją kotkę i nie wyobrażam sobie bez niej życia. Wiem, iż kiedyś zabraknie jej w nim. Ale dla mnie ona odejdzie, a nie umrze. Jestem niehumanitarna? Być może, zauważmy jednak, iż przymiotnik "niehumanitarny" odnosi się do ludzi, a nie zwierząt.
Wiem, iż teraz dużo się robi, aby przypodobać się innym, chociażby mielibyśmy sprzedać własne przekonania i poglądy. To proceder znany od zarania dziejów. Kain zabił Abla dla zyskania poklasku w oczach Boga. Judasz sprzedał Jezusa za 30 srebrników. A jaka jest nasza cena "pogrzebania" pewnych wartości? Co jesteśmy w stanie zrobić, aby przypodobać się innym. Czy potrafimy być wierni zasadom, czy może łatwo jest nam je zdradzić? Czy potrafimy sprzeciwić się tylko temu, co oburza i jest niezrozumiałe na dużą skalę, czy też temu, co się dzieje na lokalnym podwórku?
Ostatnio coraz częściej i intensywniej o tym myślę. I coraz bardziej przeraża mnie nasza ludzka pobłażliwość wobec niektórych procederów, także tych dziejących się w sieci.